Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Częściej jeszcze niż sądził Arnold, nie mówiąc już o ludziach postronnych, zbaczały myśli Emy na manowce i szybowały chyłkiem w kraj baśni. Nawet wówczas, kiedy wiek osrebrzył jej już włosy, nieraz stawała samotna przy oknie, zapamiętywała się, z oczu jej znikał świat i martwiała, spoglądając w zachodzące słońce, lub wielkie, zwiastujące burzę chmury, podobne mgławicom przestrzennym, z których powstają światy, nieuchwytne olbrzymy, będące wiernym obrazem wieczystego nieukoju wieczności.