Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Heine - Atta Troll.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

I skrzypiące skargi słyszę.
To ów śniég przed wichrem górskim
Na swą nędzę tak narzeka. —
„O! jak wolno” — wzdycha — „płyną
W tym bezmiarze smętne chwile
I godziny te bez końca,
Co wiecznością są zamarłą!
O! ja nędzarz! Czemuż raczéj,
Zamiast na te głuche szczyty,
Nie zleciałem na dolinę,
Na dolinę ukwieconą?
Byłbym stopniał w strumyk świéży
I popłynął, szemrząc, wioską;
Najpiękniejsze dziéwczę we mnie
Liczko myłoby śmiejące...
I do morza bym dopłynął,
I zaklęty w perłę białą —
Kto wié — może bym téż kiedy
Na królewskiéj lśnił koronie.”
Na to ja — te słysząc mowy. —
„Miły śniegu! bardzo wątpię,
Aby cię w dolinie cichéj
Taki świetny los miał spotkać.
Pociesz się! Nie wszystkim dano
W jasne perły się zamieniać.
Tybyś może w rynsztok spłynął
I zwyczajném błotem został!”
A gdym te i tym podobne
Z śniegiem owym miał rozmowy,
Huknął strzał. Z powietrznych wyżyn
Spadł brunatny, wielki jastrząb.
Był to drobny żart Laskara,