Przejdź do zawartości

Strona:Helena Mniszek - Pluton i Persefona.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

PERSEFONA.
Którym jest Apollo, zgaduję już naprzód!
PAN (z drwiącą miną).
Może Apollo, a może i nie on. Straszna to jest siła. Świat się go boi, on ludzi ujarzmia... (Do siebie). Oj, czy zapamiętam! (Głośno). Przed wolą jego wszystko się gnie, łamie. Gdy do celu dąży, to idzie przebojem, tratuje, niweczy, kruszy i zwycięża. (Do siebie). Jakoś idzie dobrze. (Głośno). Nie będzie pospolity, urodzony władca, hardy i surowy, a nawet zuchwały, dziki...
PERSEFONA (niesłychanie zdumiona, słysząc powtórzone własne, przed chwilą wypowiedziane, słowa).
Któż to taki?... Dziwisz mnie, Satyrze!... Kto jest tą potęgą?
PAN (chytrze i lubieżnie).
Bóg mocarny, który cię posiędzie!
PERSEFONA (coraz więcej zdumiona).
Gdzież on jest?
PAN.
Już blisko!
PERRSEFONA.
Jak się zowie?
PAN.
Nazwisk ma bez liku. Dzisiejsze jego miano: Pożądający ciebie, o cudna królewno!