Przejdź do zawartości

Strona:Helena Mniszek - Pluton i Persefona.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

reł. Ona siedzi cicho, splecione ma dłonie, głowę lekko pochyloną, patrzy na niego z pod brwi i fali włosów, tęsknie, lecz oczy jej nabierają grozy, gniewu. Pluton odchyla się nieco i przygląda się jej z zachwytem). PLUTON.
Cudna moja, płoniesz cała od klejnotów iskier. Ale krasa twa piękniejsza. Zaćmiewasz rubiny rumieńcem swym i od pereł jesteś bielsza.

(sięga do tronu, bierze berło złote i składając je w ręce Persefony, mówi z uczuciem).

Zechciej władzę ze mną dzielić, biała moja pani!
PERSEFONA (wstaje nagle, oddaje mu berło, gorączkowo).
Niechcę tego!... To jest tylko godło twoje! Niechcę władzy! Ty panujesz!...

(unosi się gwałtownie, wybucha; zaczyna zrywać z siebie klejnoty, odrzuca je precz, woła z niechęcią).

Niechcę złota, ni kamieni, niechcę mlecznych pereł, niechcę z tego nic!... nic!... nic!...
(Pluton cofa się zdumiony, na bok, pod stopnie tronu; patrzy na nią, brwi mu się zbiegają groźnie, staje się srogi, straszny, zaraz zda się wybuchnie. Persefona zrzuciwszy klejnoty po okrzyku nic... nic...