Przejdź do zawartości

Strona:Helena Mniszek - Pluton i Persefona.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się szarpie, dręczy... kusi... (z okrzykiem namiętnym) Och! Tyś straszny jest, Plutonie!...

(Pluton patrzy na nią badawczo, trochę dziko z pod czoła, z pochyloną nieco głową i ściągniętemi brwiami, jakby walczył z chęcią rzucenia się na nią).

PERSEFONA (wije się niespokojnie pod tym jego wzrokiem. Z wybuchem).
Nie patrz na mnie tak!... Męczy mnie twój dziki wzrok. Tyś prawdziwy piekieł władca. (Z trwogą) Pocoś mnie tu porwał?! Panie!
PLUTON (z uśmiechem).
By dla siebie mieć i swoją...

(W Persefonie budzi się znowu duma i ambicja).

PERSEFONA.
Nie pytałeś mnie o wolę?
PLUTON (z szyderczym nieco uśmiechem).
Nie! i pytać bym nie umiał!... (po chwili, zbliżając się do niej, ona się cofa). Ja ciebie dawno już pragnąłem, aż nadeszła chwila, że musiałem wziąć, aby całą zabrać sobie.
PERSEFONA (w zadumie).
A gdyby mnie kto zatrzymał?...
PLUTON (niecierpliwie).
Taka siła nie istnieje, która by mi cię wydarła, skoro moją miałaś być.
PERSEFONA (z żywością).
Ja ci sama opór stawię, czy i o to niedbasz, ty?...