Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Krzepa zmrużył oczy, przechylił głowę w tył i ostatnią strofę „pieśni“ oddał z taką pasją i namiętną zaciętością, że aż grdyka mu grała i głowa schowała się w ramiona. Celuś zanosił się ze śmiechu. Dada klasnęła w ręce.
— Brawo, dziadulku! O brawo! Tak ślicznie wabić nawet ojciec Tur nie potrafił.
— Brawo! — zawołał Jerzy, wchodząc do pokoju. — Słyszałem i jestem zachwycony! Nie lada sztuka tak wystudjować „pieśń“.
Jerzy uścisnął rękę borowego.
— At! kiedyś ja to lepiej robił, stara już gardziel, nie tooo! — śmiał się Krzepa kontent z siebie.
— Czy mogę się tu przysiąść? — spytał Jerzy.
— Prosimy.
— Pani Dadziu, opowiadać o puszczy. Pan Jurek też posłucha.
Pan Jurek zna to dobrze.
— Opowiadać jeszcze o puszczy!
— Na wiosnę — zaczęła Dada — na roistach, na chałach i halawach wodnego ptactwa pełno. Nadciągają dzikie gęsi i kaczki i hałaszą, hałaszą! Czajki wrzeszczą nad gniazdami, kwiląc żałośnie. Tam bekas pojękuje, kuliki piszczą. A na wierzchowinach, na spławach, w oczeretach bagnisk hej, ileż ptactwa, całe gminy! Co krzyków, wabienia się i skwiru! Grzywacze sobie, cietrzewie sobie sejmy odprawiają. Zdaleka słychać jak słonka chrzypi w przelocie, bociany wracają z za morza do rodzinnych strzech. Ciągną klucze żórawi. Wraca ptactwo gromadnie kluczne i sznurowe, jak mówił zawsze ojciec Tur. Wracają płoche, drobne ptaszki najczęściej w nocy. Wieczorem ich nie było, rano już są, jakby z nieba spadły. Z przechalin i oparzelisk słychać hukanie bąka. W nieprzystępnych zahaszczach ujrzysz zdaleka czaplę zadumaną, stróżującą nad jeziorkiem, która ma taki wygląd, jakby była prawodawcą leśnym i spisywała ustawy. Tam nagle chruściel zachrapie nad łąkami, na przylaskach kukułka umizga się do cudzych gniazd, by jej cudze matki wychowały pisklęta. Tam wrzaśnie sójka,