Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Z głębokiej zadumy zbudził ją szelest. Obejrzała się, Izmaił stał w odsuniętych drzwiach przedziału i uśmiechał się ze szczerą uciechą w twarzy.
— Za godzinę będziemy w Warszawie.
— Już?!
Olga odsunęła się od okna.
— Już? — powtórzyła zdławionym głosem.
— Doktór pyta, czy może zająć się atamanem?
— Niech wejdzie.
Podczas, gdy lekarz z Izmaiłem zajęli się chorym, Olga ubrana już w kostjum podróżny chodziła po korytarzu nerwowym krokiem. Co będzie, co będzie?... powtarzała pytanie, czując zamęt w głowie.
— Jaki stan? — spytała doktora.
— Bez zmiany, nic na lepsze. Nadałem depeszę z poprzedniej stacji do Warszawy, do lecznicy. Przyślą karetkę na dworzec.
— To dobrze.
Olga odetchnęła. Prawda! zapomniała, że przecie rodzina Poboga dotąd nie zawiadomiona, i że wobec tego nie spotka się zaraz z Teresą. Jednakże Olga taiła przed sobą, że chciałaby widzieć Teresę choć z daleka. Zdawało się jej, że to zdecyduje o jej losie. Sama się obawiała owych obłędnych myśli i marzeń nawiedzających ją bezwiednie. Rozmawiając z lekarzem, patrzyła na Poboga, który spał ciągle.
— Czy przytomny?
— Chwilami tak, ale jest jakby odurzony i ogromnie osłabiony.
— Czy wie, że zbliżamy się do Warszawy?
— Mówiłem mu to. Przyjął tę wiadomość biernie. Pytałem o adres rodziny. Podał go i znowu zapadł w ten bezwład duchowy. Mam wrażenie, że dopiero widok i obecność osób drogich wpłynie dodatnio na jego stan psychiczny. Teraz niech będzie takim jak jest, zyska na tem gojenie się rany a to najważniejsze.
„Widok i obecność osób drogich wpłynie dodatnio na jego stan“ — powtarzała sobie Olga z bolesnem drżeniem serca. I do duszy jej wkradło się posądzenie, że