Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Kiedy wrócę? Nie mogę na to odpowiedzieć! Zresztą pan widział, zacząłem od dużej oszczędności, nieprawdaż?
— Gorycz jest w głosie pana. Szkoda Majestoza. No, ale pan znowu za tragicznie bierze wszystko. Fantazja pańska... trudno, bywa i tak! Będę jednakże oczekiwał pana, bo — zniżył głos — nawał interesów nie cierpiących zwłoki.
— Wiem! Gdy nadejdą tu jakie listy, proszę zatrzymać, albo wrócę, albo telegraficznie zawiadomię, dokąd przesłać.
Siadając do auta Edward rzucił:
— Do Uchań!
Szofer z Pawciem zamienili spojrzenia. A War cofnął się na poduszki siedzenia i mruknął:
— Przyjechałem tylko poto, żeby zabić Majestoza. No, nie, bo i poto jeszcze, aby usłyszeć wyrok na siebie.
Całą drogę Edward pogrążony był w zadumie mrocznej. Ocknął się dopiero nazajutrz, ujrzawszy las uchański. Uczuł w sobie jakąś iskrę, która przeniknęła go i zapaliła.
We dworze nie spodziewano się go tak prędko. Dada powitała go z wybuchem radości, ale odczuł w niej coś niepokojącego. Przy powitaniu zawołała: „jakie to szczęście, że nie wczoraj“.
Chciał ją spytać, co to znaczy, lecz przy powitaniu pani Teresy zastanowił go znowu jej wygląd. Znać było na niej jakąś konsternację. Edward dowiedział się od Dady, że Pobożynę trapią ciągłe przeczucia niedobre, że wczoraj widziała we śnie Romana, który ją wzywa, że miewa wizje niepokojące i jest z tego powodu prawie chora. Wybiera się do Warszawy, wiedziona nieokreślonem przeczuciem.
Dada popatrzyła na Edwarda i rzekła cicho:
— Jeżeli on, broń Boże, zginął — to ja nie wyobrażam już sobie następstw.
Edwardowi ścisnęło się serce żalem.
— Tak, to byłoby straszne. Pojedziemy z panią Terenia do Warszawy i bedziemy nad nią czuwali.