Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dowlinależy zaniechać. Budynki dobre i solidne, dwór również, nie potrzebują żadnych wkładów. Na daninę trzeba będzie odprzedać kawał lasu, inaczej jej nie zmożemy. Tymczasem ratuje nas dochód z obór, ale potrzeb gospodarskich jest więcej niż dochodu z nich. Zatem powtarzam, trzeba się bardzo liczyć i ograniczać. Bo prócz tego, pan zapewne pamięta, iż mamy długi, wcale niepoślednie. Te dajmy na to mniej grożą z powodu ciągłego spadku waluty. Ale raty długu Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego zalegają już bardzo. Dużo mamy zobowiązań proszę pana, a jak kredyty się wyczerpią?
Zebrzydowski siedział zgnębiony, był jakby wkuty w swój fotel. Na bladem czole wystąpiły gęste krople potu, usta miał zacięte, oczy przyćmione mgławicą zupełnej, krańcowej apatji.
Milczał.
Administrator chrząknął parę. razy. Widząc zmienioną twarz Zebrzydowskiego zdziwił się i rzekł wreszcie:
— Wszystko to da się naprawić, proszę pana, trzeba tylko dużo woli z pana strony i zrozumienia sytuacji, która jest zawikłana i ciężka, nie przeczę, ale nie beznadziejna. Zresztą wobec pańskich projektów matrymonjalnych warunki zmienią się zasadniczo. Mówię szczerze. Wiem, że pan Krongold interesuje się Pochlebami, miałem dowody.
Edward ocknął się.
— Jakie?
Pan Krongold badał hipotekę Pochlebów.
— Skąd pan wie?
— Mówiono mi w hipotece.
— Ach taki
„Znam Pochleby lepiej niż pan Zebrzydowski“ — przypomniał sobie War słowa Krongolda powtórzone przez kamerdynera. Aha, no to przyznaję mu słuszność, powiedział prawdę.
— Pan Krongold to człowiek bardzo bogaty, nawet na czasy obecne — mówił administrator z leciuchnym odcieniem ironji.
Edward spojrzał na niego twardo.