Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Hm! Chciałbym panu przedstawić rachunki, stan kasy.
— Tak, tak, to później.
— Jednak prosiłbym prędko, bo mi zależy, aby pan poznał dokładnie stan interesów na Pochlebach.
— A wie pan, że zrobiły mi niespodziankę. Zasługa pańska. Pola śliczne, urodzaje zdaje się będą wspaniałe.
— Tak, trochę deszczów za mało, ale co z tego?...
— Jakto co z tego?
Administrator znowu spojrzał na Wara zdumiony. Lekko ironiczny uśmiech błąkał się na jego ustach.
Zebrzydowski przez parę dni ciągle zwiedzał majątek. Wszędzie go było pełno. Wpadał na folwarki, interesował się robotami w polach, koszeniem łąk. Zaciekawiał go każdy szczegół.
Wstawał rano i jechał lub szedł w pole. Upajał się polami, czarowała go ich krasa. Słuchał z rozkoszą dzwonienia skowronka, zachwycał się klekotem bocianów na gnieździe, gruchaniem gołębi. O zachodzie słońca lubił słuchać nawoływania się przepiórek, które swoje typowe pit pi lit! pit pi lit! łączyły z głosami czyrrykających kuropatw, z kumkaniem żab na bagienkach, z cykaniem koników polnych, wołaniem derkaczy i mnóstwem głosów innych tworzących charakterystyczną pieśń pól i wsi.
Wszystko bawiło i zachwycało Wara, wszystkiem się cieszył.
Najpóźniej zwiedził oborę. Przeszedł obojętnie długi korytarz oddzielający szeregi krów, czarno-białych łaciatych holendrów; ale popatrzał na piękne bydło bez zainteresowania. Był właśnie wieczorny udój. Mdły zapach mleka w połączeniu ze specyficznym odorem bydła drażnił powonienie Wara.
Wyszedł pośpiesznie z budynku, krzywiąc nos z niesmakiem.
— Pfuj co za wonie! Obrzydliwe bydlęta!
— A jednak teraz obora pochlebska i podborzyńska to dla nas ważne źródło dochodu — rzekł administrator.