Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.


— No, nareszcie jestem tu, na swojej habendzie! Mam ją kochać podobno, jak obiecuje moja Dada. Ha, zobaczymy!
Zebrzydowski przeciągnął się na łóżku i zadzwonił.
— Pawciu, ubranie do konnej jazdy, żywo! Każ tam osiodłać jaką szkapę. Może jest co przyzwoitego pod siodło.
— A śniadanie?
— Dawaj śniadanie!
— Do łóżka?
— Czyś zwarjował? Cóż to jestem położnicą, żebym w betach jadł. Idjociejesz kotku!
— Można i zidjocieć od ciągłej jazdy.
— Pojedziesz znowu do Warszawy.
— Jaśnie pan się zamęczy! Szofer mówi, że w samochodzie jest mały remont. Z Uchań to niezły kawał drogi miejscami...
— Pojedziesz sam i koleją.
— Ja?
— Ty!
— Już wiem! Pewno z kwiatami.
— Głupiś! Pojedziesz do Bristolu, zabierzesz resztę rzeczy, listy, które tam do mnie nadeszły...
— O, o to widać na dłużej do Pochlebów wybraliśmy się!? Słusznie!
— Bardzo się cieszę, żeś zadowolony! No, woda, ubranie, śniadanie i koń. Cóż się tak gapisz?
— Bo jaśnie pan taki inny..
— Jaki naprzykład?
— Jakby przed wojną.
— No, to się ciesz!
— A czy ja wiem, co z tego wyjdzie?