Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Moja ty, moja! Czemu tak długo jeszcze i czemu nie w Nowosiółkach?
Jerzy siedział w otwartem oknie, chłonąc czar majowej nocy. Z wizją Dady był w starym parku nowosiółeckim, przeniósł się tam wyobraźnią i sercem.
Nazajutrz od samego rana Jerzy zaangażowany był do dworu na majówkę. Gdy przypomniał panu Bójskiemu, że wartoby zgromadzić zebranych tak licznie mężczyzn, by zagaić omówione na dziś zebranie organizacyjne kółka, wąsal zakłopotał się nieco.
— Wie pan, lepiej będzie po powrocie z lasu, po obiedzie. Teraz, tak odrazu, na gorąco...
— Teraz właśnie byłoby na zimno, potem będzie pewno za gorąco...
— Zobaczymy, zobaczymy! Ale niektórzy sąsiedzi, wie pan, krzywią się. Mówią, że to za wcześnie, że niema gotówki.
— Nam nie potrzebna gotówka, tylko dobre chęci i czyn.
— No tak, tak! Ale któżby naprzykład był prezesem?
— Aha, najpierw od tego zaczynać? Uważam, że najpierw powinna być zgoda ogólna. Ja tu znam mało osób. Możeby pan X:?
— Za stary, niedołęga!
— Hm! pan Y: wydaje mi się jednostka nieprzeciętną. Człowiek wykształcony, fachowy, doskonały rolnik.
— Oponent z zasady! Będzie wszystko tylko krytykował, sam nic nie zbuduje, a rozbije to, co inni zaczną.
— Patrząc na jego gospodarstwo i administrowanie majątkiem, sądziłbym, że byłby bardzo odpowiedni. Ma dużo inicjatywy.
— Ee, panie Jerzy. Czepia się pan dziwaków i narwańców. Jego nikt z nas nie będzie słuchał. On zaś będzie wszystkim przeczył.
— Możeby tedy pan objął kierunek?
Ja?. No, możebym się zdecydował, ale to wymaga pracy, trudu, to, wie pan, rzecz kłopotliwa. No,