Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Idziemy — rzekł Strzełecki. — Wyszło na to, że teraz ja pana będę naglił. Ależ z pana maruda.
— Panie poruczniku, melduję pokornie, że nie mamy się czego śpieszyć. Jedynie my dwaj reprezentujemy dziś młodzież we dworze. Żonaci nic nie znaczą, to już manekiny, a zresztą jeden bawół, a drugi szczypawka. Nie do flirtu! Oj te słowiki! Lękam się o siebie coraz więcej. Ale cóż tam ja? Pani Bójska na mnie teraz kręci noskiem. Mój czas przeszedł. Pan to dopiero będzie dziś w opałach.
— Ja?
— No, no, niechno nastąpi spacer po kolacji. Znamy się na tem!
W sali stołowej panie siedziały już przy stole. Na widok Strzełeckiego pani Justa Zachłańska zerwała się tak gwałtownie, że omal całej zastawy wraz z obrusem nie ściągnęła za sobą. Z krzykiem wrzaskliwym rzuciła się do Jerzego, jakby go miała uściskać.
— Panie Jerzy! panie Jerzy, czy pan mnie poznaje? czy pan mnie poznaje?
— Ależ owszem, poznaję panią — zdziwił się.
— Ile lat! byłam wtedy ot taka, ot taka malutka! Ach, bardzo byłam młodziutka wtedy.
— Poznaliśmy się z panią na balu publicznym w Warszawie, na kilka lat przed ślubem państwa Pobogów. Zaraz, był to rok...
— Ach, ach, mniejsza o to! Więc mnie pan poznał? Prawda, że podobno nic się nie zmieniłam? bo wszyscy mi to mówią. Nie spodziewałam się pana tu spotkać.
— Justo pozwól panu Jerzemu siąść do stołu, bo czekamy — rzekła niecierpliwie pani Bójska.
— Ach, szalenie się cieszę, że pana widzę! Niech pan siada przy mnie! Dawno pan widział Zebrzydowskiego? Niech pan sobie wyobrazi, że on się podobno miał żenić z żydówką! Radzono mi, żeby go zaprosić do Pławic i że ja mu tylko wyperswaduję to małżeństwo. Tak się uśmiałam, że to coś okropnego! No i naturalnie wybierał się do mnie, ale...