Strona:Helena Mniszek-Ordynat Michorowski.pdf/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W tej chwili wszyscy w najwyższem przerażeniu zrozumieli, że nad uciekającym przybyszem może się spełnić sąd doraźny. Ale ordynat runął z koniem naprzód; wyprostował się na siodle i przeraźliwie gwizdnął.
Dopadło go kilku strażaków.
— Nie pozwolić na rozlew krwi... Żywo tam! Wyrwać go z tłumu! — krzyknął z płomieniami w oczach.
Gdy strażacy skoczyli co tchu spełnić to polecenie, ordynat znów jął wolno wypuszczać zdumione gromady z pogorzeliska.
Prawie wszyscy już byli poza pożarem, gdy z łoskotem zawalił się przepalony komin. Stęknęła ziemia pod nowym obuchem. Komin rozsypał dokoła mnóstwo rubinowych cegieł i olbrzymie łomy gruzów. Cały pusty plac wśród płomieni zajaśniał żarem. Teraz już ogień, dym siwo-czarny, skołtuniony, gryzący, zamieć sypkich iskier: wszystko zbiło się w masę, w ogniste cielsko, miażdżyło się wzajem, pożerało.
Do ordynata przycwałował naczelnik straży głębowickiej, wołając:
— Ocalony od mordu, ale ciężko ranny. Wzburzenie ogromne. Pilnują go strażacy. Co robić?...
— Jak się zachowuje? Czy chce zbiedz?
— Nie może: pokaleczone ma nogi i zbity.
Ordynat pomyślał chwilę.
— Odnieść go do naszego szpitala.
— Jakto, panie ordynacie?! Do... naszego?...
— Tak!




IV.

Żywioł przycichał. Już tylko gdzieniegdzie wystrzelał słup jaskrawych płomieni. Otchłań ognista rozlała się nizko przy ziemi kończąc piekielne dzieło.
Dogorywała gorzelnia, zabudowania jej i młyny parowe. Zdołano zaledwo w części uratować mieszkania robotników.
Sikawki parowe i ręczne działały bez przerwy; straże z Głębowicz, Słodkowic i Romnów, a także straż z Obronnego nie ustawały w pracy. Ale żar i mnóstwo rozpalonych głowni utrudniały ratunek. Pogorzelisko otaczał obóz ludzki; naród napływał gromadnie z okolicznych folwarków i wsi. Jedni biegali ratować, inni wyrzekali głośno.