Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Grzegorz, jak on mówił z zapałem, jak kapłan wyglądał, kapłan idei. Ma słuszność! Nie należy szukać innych dróg, skoro się stoi na szerokim gościńcu własnym i z wielką perspektywą. Któż będzie wprowadzał kulturę i postęp, niszczył zacofaństwo, jeśli nie inteligenci, którym dozwolono jest posiąść najwyższą naukę w tym kierunku, by potem siać ją dokoła. Być ogniskiem wiedzy i postępu dla szerokich mas rolnych biedaków, nieść im światło, co zatem idzie dobrobyt i szczęście. Wszak tu do tej pory sochami orzą, nieznają zupełnie nowych systemów rolnictwa, biedę klepią przez brak wiedzy, kiedy na tych samych zagonach mogliby żyć dostatnio i jeszcze uczyć swe dzieci.
Nie byłoby analfabetów, bo byłyby przykłady, że nauka daje wyborne wyniki praktyczne. Dać oświatę, kształcić, cywilizować lud rolny, podnieść kulturę ziemi i jej bogactwo, oto zadanie olbrzymie dla obywatela, urodzonego na swej ziemi i w kraju swym.
Czy to nie najszczytniejszy fach dla mnie?... Przecie chcąc pracować z takim nakładem idei, wiary i rozumu, można także zyskać sławę, być wiekopomnym dla swego społeczeństwa. Czy Grzegorz nie miał słuszności? Czy istotnie wydanie majątku swego, ziemi swej w obce ręce, kiedy ona od wieków należała do jego rodziny i teraz on ją dziedziczy w całości,