Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

twarzą, jakby zastygłą z żalu i przerażenia. Czuje tylko, że nie żyć jej już na świecie, że wszystko ją opuściło i zawiodło. Zdawało jej się, że jakiś anioł pozwolił jej zebrać te kłoski jak nędzarce, a oto spada kara i wstyd.
Z początku wszyscy w gromadzie byli za Ewką, nawet gotowi jej bronić, ale usposobienie tłumu zmienia się. Ewka słyszy głosy przeciw sobie, już ją i inni oskarżają, już przybywa stronników ekonomowi, jej zaś wrogów. Nawet dziewczyny niektóre odwracają się od niej, wyrazy ubliżające latają dokoła niej, niby osy hałaśliwe. Ewkę pali wstyd, ale żal przeważa. Nie obroni się to trudno, zresztą prawda, że kłosy zbierała, zatem kradła. Miałaby dużo na swoją obronę, lecz nie chce nic mówić. Wolno oddaje wieniec pierwszej dziewczynie z brzegu i odchodzi do chałupy swej cicha, bez słowa skargi, bez jednej łzy.
Nikt już na nią nie uważa. Ekonom włożył wieniec na głowę innej dziewczyny i cały orszak ruszył do dworu ze śpiewem: „Plon niesiemy, plon....“
Podeszli do ganku, stoją i śpiewają. Każdemu łatkę przypną, tylko dla dziedziców sypią się pochlebstwa:

„U naszego pana studnia murowana,
A u pana w Borowicach sznurami związana.
Plon niesiemy, plon“.