Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dziewczyna zarumieniła się ogniście, błękitne oczy aż pociemniały z wrażenia, wypukła, okrągła pierś faluje szybkiem tempem pod białą koszulą, ściśniętą wyszywanym gorsetem.
Paciorki uwiązane na białej ślicznej szyi drżą lekko. Zulka trzyma w ręku pęki gałęzi wiśniowych i cała wygląda jak Maj. Jej czerwona spódniczka zlewa się harmonijnie z kolorytem otoczenia, ciemne bujne włosy wymykają się falą z pod barwistej chustki.
Staś patrzy z rozkoszą na ponsowe, mokre usta dziewczyny i czuje w swej krwi taką wichurę, że aż niemal krzyk żywiołowy i jakby rozpaczliwy:
— Ratujcie mnie! Gwałtu!
Zulka patrzy mu prosto w oczy, słodko, obiecująco. Pewno widzi, „co się ta w panicu wyrabia“, ale na razie uznaje potrzebę politykowania.
Mówi pół-szeptem:
— Panicu, kiej wiśnie dojrzeją, przyjdę tu na jagody, można?
Staś zaczyna dygotać, jakby miał dreszcze, palą go skronie.
— Ja już mam dojrzałą wiśnię, kraśną.
— A gdzie?...
— Ot, tu, tu... twoje usta.
Staś chwyta dziewczynę w ramiona i płomienne swe wargi wpija w jej usta z szałem.