Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/073

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wrócił dziś nad ranem, to ty nawet nie wiesz?.. był we dworze u brata. Harny chłopiec, ale ty harniejsza Fedotka, ciebie szkoda dla niego — dodał ciszej pochylony do niej.
Ona podniosła na pana oczy błyskające niepokojem.
— A ne breszete panoczku szczo on wrócił?.. — spytała ze drżeniem.
Pan zaśmiał się.
— Nie, prawdę mówię, przyjechał twój Daniłko, zaproś mnie na wesele. Ale ciebie Fedotka szkoda dla niego.
Dziewczyna, już nie słuchając, porwała grabie i pędem biegła w stronę wsi. Za nią wybuchnął śmiech jej towarzyszek, były przekonane że pan z niej zażartował. Fedotka nie uważała na to, biegła witać Daniłka, aż jej tchu brakło.
— Cudna dziewczyna! — myślał pan odjeżdżając z łąki — takiej dać wykształcenie i ogładę, stała by się gwiazdą salonów.
I jechał zamyślony, może zły, że dziewczyna pozostała wierną swemu chłopakowi.
Fedotka, biegnąc, łapała w otwarte usta powietrze, i głosem przerywanym wołała ciągle.
— Daniłko pryichał, Daniłko.
Blizko wsi wybiegł naprzeciw niej mały jej brat Ołeksa z rozwianemi jak len włosami, wołał z daleka.