Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/010

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chał szybko, oczekiwanie męczyło go. Nagle jeden z towarzyszy trącił go w bok i zapytał przytłumionym głosem:
— Felek, boisz się, co?... oto frajer z ciebie!
— Nie bój się, obłowisz się jak szczur w stodole, będziesz miał fajgli całą kupę, — rzekł drugi.
— Albo kulę we łbie — odpowiedział Felek zrezygnowanym głosem.
— Głupiś! taki żyd — jucha albo i gospodarze ze wsi mieli by rewolwery?...
— Rewolwery może nie, ale strzelby majom.
— Cicho! nie gadać tam — zawołał najstarszy.
Umilkli. Felek ścisnął mocniej browning w dłoni i zadrżał na ciele.
— Brrr!... śmierć zajrzała w oczy — szepnął do siebie, — musi ona tu już blizko mnie siedzi.
— Kto by to na nią uważał — mruknął towarzysz — facetka nie do jamorów; same gnaty.
— A wy się jej Cygan nie boita?...
— Wiadomo, jak weźmie w taniec to kiepsko, ale trza iść... ta już trudno.
— Zawsze się dlatego boita.
— Pewno że nie roskosz, ino nie dygotam jak ty. Z ciebie jeszcze zdrowy frair. Patrzaj na Silnego, Bąka i Makara: drzymią sobie chło-