Strona:Guzik z kamei (Rodriques Ottolengui).djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jej oczy i przez krótką szczęśliwą chwilę, wyczytał w nich miłość, idącą z głębi serca. Pod nieodpartym przymusem, przyciągnął ją i dotknął ustami jej ust. Był zadowolony, mimo, że zaraz odeszła do grupy Thaureta, który ją powitał gorąco.
Przez następne tygodnie cierpiał bardzo skutkiem zazdrości, ale wspomnienia tego jednego momentu, kiedy zdawało się, że mu bezwiednie oddaje całą istotę swoją i duszę, doprowadzało go zawsze do równowagi.
— Nie mogłaby była uczynić tego, będąc fałszywą! — mówił sobie. — Kocha mnie, tylko coś nas dzieli, czego nie rozumiem, a co powoduje takie postępowanie. Trzeba cierpliwie czekać i ufać. Jest mi wierna.
Ale zaraz napływały stare wątpliwości.
W jakiś miesiąc po opisanej rozmowie odbyła się druga, podobna, pomiędzy Dorą a Thauretem. Francuz przybył przed południem, kiedy była sama, tak że miał dla siebie całe pole. Z wielką zręcznością skierował rozmowę na upragniony temat, wspomniał mimochodem, że pochodzi ze szlachty i jął się żalić, iż mężczyzna, w jego wieku spragniony miłości, nie ma jej od kogo zażądać. Potem zapytał głosem bardzo miękkim, czy myślała już kiedy nad tem i czy czuła potrzebę mężczyzny, towarzysza, który byłby jej wszystkiem. Mówił bardzo pięknie, ona słuchała z zainteresowaniem, ale odpowiedź nie była po jego myśli.
— O tak, — rzekła — nieraz dumałam w sposób niejasny, zresztą, o tem wszystkiem, ale tak bardzo kocham moją „królowę”, że życie bez niej wydaje mi się niemożliwem. A jednak — dodała z lekkiem drżeniem głosu — utracę ją