Strona:Guzik z kamei (Rodriques Ottolengui).djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dobrze! Teraz wyjawię ci te dwie zasady. Przedewszystkiem nigdy nie mów źle o rywalu, a powtóre nie opóźniaj oświadczyn.
Randolph spojrzał na przyjaciela bystro i podał mu rękę, którą Mitchel uścisnął serdecznie.
— Dziękuję ci! — rzekł poprostu i podszedł do grupy, gdzie była Dora.
— Czy mógłbym powiedzieć pani słów kilka? — spytał zcicha, przy nadarzonej sposobności. Zdziwiona widocznie tonem, podniosła nań oczy.
— Czy to rzecz ważna?
— Bardzo... — powiedział, ona zaś pożegnawszy towarzystwo, poszła z nim do przyległego gabinetu.
— Miss Doro! — ozwał się — proszę, racz mnie pani wysłuchać do końca spokojnie. Sądzę, że nie jest pani tajną miłość moja. Nie wypowiedziałem tego dotąd słowami, ale jako kobieta umiała pani przecież czytać w sercu mojem, podczas, gdy ja, mężczyzna nie znam serca pani. Dawniej okazywała mi pani pewną życzliwość, ale w czasach ostatnich... zresztą pominę to, ograniczając się tylko do zapewnienia, że byłbym niezmiernie szczęśliwy, uzyskawszy nadzieję, iż będę mógł panią kiedyś nazwać swoją. Ofiaruję wzamian całe życie. Zdaje mi się, że to już wszystko co miałem powiedzieć. Doro, kochana, słodka Doro, powierz mi się pani z zaufaniem.
Ujął zlekka jej dłoń, ponieważ zaś nie cofnęła jej, pozwolił sobie przy końcu na gorętsze słowa. Po chwili wahania usunęła rękę i spojrzała nań zwilgotniałemi oczyma.
— Czy naprawdę, kochasz mnie pan tak bardzo? — spytała.
— Nie umiem powiedzieć, jak bardzo!