Strona:Guzik z kamei (Rodriques Ottolengui).djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Barnes zdumiał się i pożałował swej szczerej nazbyt odpowiedzi. Radby był także posłyszeć ten głos, ale zaskoczony nagle stracił na moment panowanie nad sobą. Wydało mu się, że zna ten głos i wysilał pamięć by sobie przypomnieć. Nagle błysnęła my myśl.
— Gdyby nie to, że Mitchel leży chory w Filadelfji, założyłbym się, iż to on był.
Pod tem wrażeniem jął iść za maską, zmierzającą przez salon do wyjścia. Ale w progu spotkał co najmniej tuzin tak samo ubranych postaci. Mimo bacznej obserwacji, nie mógł rozpoznać człowieka, który go zagadnął przed chwilą i postanowił rzecz zawierzyć przypadkowi, sądząc że nań natrafi.
— Sezam! — szepnął, podchodząc do jednego z nich.
— Se... co? Cóż to znaczy? — spytał jakiś głos obcy.
— Czyż pan nie znasz hasła naszego? — spytał detektyw.
— Hasła? Nonsens! wszakże nie jesteśmy rozbójnikami naprawdę! — rzekł zapytany, roześmiał się i odszedł.
Barnes tedy nie uzyskał nic, a jednocześnie przyszło mu na myśl, że stracił z oczu Ali Babę, dążąc za tym błędnym ognikiem. Wrócił co prędzej do sali i odnalazł rychło poszukiwanego, już bez Szecherezady.
Około jedenastej, głos trąby oznajmił rozpoczęcie widowiska. Sułtan i Szeherezada zajęli miejsce na dywanie, a reszta zebranych stłoczyła się w jaskini Aladyna, której wejście przysłoniono ciężką portjerą. Przedstawienie polegało na tem, że Szecherezada oddeklamowała kilka opowiadań z „Tysiąca i Jednej Nocy”, ilustrowanych ży-