Strona:Guzik z kamei (Rodriques Ottolengui).djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak, Lucette, możesz już odejść, by załatwić swój mały sprawunek, oczywiście, o ile jeszcze nie zapóźno. Ale prawda... Miss Remsen poleciła zawiadomić cię, że nie potrzebuje już twych usług.
— To znaczy, że jestem odprawiona?
— Nie zupełnie... tylko nie potrzebuje już usług twoich. Widzisz, drogie dziecko, wchodzisz nazbyt cicho do pokoju. Miss Remsen doznaje przestrachu spostrzegając cię nagle... ot i tyle.
— Jesteś pan szatanem! — krzyknęła Lucette z pasją, wybiegając drzwiami, które tymczasem Mitchel otwarł.
— Nie omyliłem się! — mruknął, patrząc za nią z uśmiechem.
Lucette pospieszyła do najbliższego urzędu telegraficznego i nakreśliwszy parę słów, wysłała przez umyślnego posłańca. Potem udała się na Madison Square, gdzie czekała w fatalnym nastroju. Wkońcu ukazał się Barnes, a dziewczyna podeszła doń żywo.
— Cóż nowego? — spytał wzburzony. — Dlaczego jesteś tutaj?
— Zostałam odprawiona!
— Odprawiona? Z jakiego powodu?
— Nie wiem. Ale sprawił to ten szatan Mitchel. Trzymał mnie dziś przed południem zamkniętą na klucz, potem zaś oświadczył, że Miss Remsen rezygnuje z usług moich. O, radabym była wydrapać mu oczy!
Potem opowiedziała detektywowi wszystko, kończąc w ten sposób:
— Z tego, co podsłuchałam wczoraj wieczór, wnoszę, że zwierzył się narzeczonej, prosząc o jej pomoc. W chwili, gdy miał właśnie powiedzieć, co ma uczynić, zobaczył mnie i urwał. Sądzę, że idzie o tę dziewczynkę.