Strona:Guzik z kamei (Rodriques Ottolengui).djvu/091

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jakiś pan, a Wilson powlókł się za nim, ale tak niedołężnie, że ślepy spostrzegłby, iż śledzi tego Mitchela. Widzisz pan wykryłam nazwisko, bez dowiedzenia się od pana. Była to dla mnie drobnostka. Chcąc mu się dobrze przyjrzeć, wsiadłam w tramwaj i przybywszy przed nim na trzecią avenue, pobiegłam szybko do poczekalni kolei nadziemnej. Rzeczywiście, niedługo nadszedł Mitchel i udał się na koniec peronu, a Wilson stanął pośrodku, udając swobodnego, co mu się, oczywiście, nie udało. Gdy pociąg nadszedł, wsiadłam, przeszłam wagon i usiadłam naprzeciwko Mitchela. Zaręczam, że znam teraz jego fizjonomję.
— Tak Miss, ale i on zna twoją. Byłaś nieposłuszna, a przecież specjalnie zaleciłem, by cię nie zauważył ten szatan.
— Nie zaszkodziło to wcale i odniosłam sukces. Przy ulicy czterdziestej drugiej wysiadł, Wilson także, ale ja nie.
— Dlaczego nie?
— Mógłby był powziąć podejrzenie. O, tak głupią nie jestem. Dojechawszy do ulicy czterdziestej siódmej, doczekałam się powrotu Mitchela. Był sam i widocznie znowu okpił Wilsona. Wsiadł do pociągu do miasta dolnego, ja także. Ale tym razem nie pokazałem mu się. Poszedł prosto do jednego z domu przy Irvingsplacu. Oto numer! — podała Barnesowi kartkę.
— Dobrze to zrobiłaś, moja panno. Dziwię się tylko, czemu nie zostałem niezwłocznie powiadomiony?
— Nie koniec na tem. Biorąc coś w rękę, przeprowadzam rzecz samoistnie. Czyż miałam wytropić tego człowieka poto, byś pan potem puścił nań Wilsona? O, nie! Nazajutrz pojechałam tam