Strona:Guzik z kamei (Rodriques Ottolengui).djvu/024

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

budzenia rozgłosu. Sądzę, że to właśnie było powodem, iż miała pani wątpliwości co do oddania mi swój sprawy.
— Jesteś pan bystry. W samej rzeczy mam powody, rodzinne, by dbać, żeby rzecz nie stała się publiczną. Wynagrodzę hojnie trud pański, jeśli się uda odzyskać klejnoty dyskretnie.
— Dobrze. Podejmuję się. Musi mi pani odpowiedzieć na kilka pytań. Przedewszystkiem nazwisko i adres.
— Zowię się Róża Mitchel i mieszkam narazie East ulica 30, nr. ..... Przybyłam niedawno z rodzinnego Nowego Orleanu i poszukuję stosownego mieszkania.
Barnes zapisał w notesie nazwisko i mieszkanie.
— Czy pani zamężna?
— Jestem wdową, męża straciłam przed kilku już laty.
— Wracajmy do klejnotów. Z jakiego powodu podróżuje pani z taką ilością biżuteryj?
— Nie straciłam biżuteryj, ale nieoprawne kamienie niezwykłej piękności, diamenty, rubiny i inne. Po śmierci męża, znaczny jego majątek poszedł na długi, pozostała tylko należność u pewnego wybitnego Włocha, który zmarł niedługo po mężu. Wykonawcy jego testamentu doręczyli mi te kamienie, jako pokrycie zobowiązania. Otrzymałam je niedawno dopiero w Bostonie i już przepadły. To straszne!
Załamała rozpacznie ręce, kilka łez zabłysło w jej oczach, a Barnes dumał, z pozoru nie patrząc na nią.
— Jaka była wartość tych kamieni?
— Sto tysięcy dolarów.
— Jaką drogą doręczono je pani?