Strona:Gomulickiego Wiktora wiersze. Zbiór nowy.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jak za bluszczów gęstwiną
Zdradziecko się chowali.

Ogniem pierś mi zawrzała
I wybiegłam z komnaty —
A noc była wspaniała,
Z drzew sypały się kwiaty..

Przy bluszczowej altanie
Odsłoniłam ramiona;
„Ten mnie — rzekłam — dostanie,
Kto drugiego pokona...

Dla mężnego obrazą
Serca dzielić się łupem,
Niech więc powie żelazo:
Kto kochankiem, kto trupem!”

Ledwiem rzekła, wnet w mroku
Skrzyżowały się szpady;
Grand płomienie miał w oku,
Torreador był blady...

Nagle grand się zatoczył
I padł w trawę bez życia —
Drugi do mnie przyskoczył...
Wtem straż wyszła z ukrycia.

„Stój! — krzyknęli — stój, gachu!”
I włożyli mu pęta.
Jam szeptała w przestrachu:
„O Madonno! o święta!...”