Strona:Gabryela Zapolska - Śmierć Felicyana Dulskiego.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sami nie chcemy, aby zjawiła się w całej grozie, piękności i występku. Lękamy się zarówno jej piękna, jak i jej podłości. Rezygnujemy z tych czarujących a nieznanych nam rozkoszy, jakie Dobroć nasza daćby nam mogła, aby tylko nie uczuć się wstrząśniętymi przeogromem Podłości i Nikczemności, z których także się składamy. I tak całe życie — siedzimy wygodnie na krzesełku koło tych drzwi zamkniętych. I to nam wystarcza. A nawet czasem jest za wiele...
Tylko bywają takie chwile, takie dziwne chwile, że z poza drzwi zaryglowanych i zamkniętych dobywa się jakiś głos, jakiś powiew. Różny on bywa. Czasem do dobrego pędzi i targa duszą uśpioną, jak harf, zapomnianą i do składu rupieci złożoną. Czasem — i to częściej — jakby na zemstę, jakby na urągowisko, wali w moralność naszą, w uczciwość, w te wielkie, pompatyczne cuda, w tę przybudówkę, ulepioną z formułek, które już gotowe ludzkość sobie z warstwy do warstwy podaje, — taką potworną chęcią zbrodniczą, taką myślą jakąś straszną i dreszcz budzącą,