Strona:Gabryela Zapolska - Śmierć Felicyana Dulskiego.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na które krzywo zwisał modny abażur cokolwiek źle dobranych włosów. — Co?... ja miałabym się radzić lekarza?
— Ależ, proszę mamy...
— Nigdy! nigdy! nigdy!...
Pani Dulska drapuje się przytem w starą rotundę, w której wycięła dwie dziury na ręce i w której chadza »na po domu« zamiast szlafroka.
Mela kurczy się, podciąga nosem.
— Doktór by mamci może pomógł.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

I oto rozwarły się upusty wymowy pani Dulskiej i wybuchnęła cała jej nienawiść do doktorów, którą piastuje w swem łonie.
— Co? pomógł? kto? doktór? Rzeźnik, chytrzec, weterynarz, truciciel, blagier, oszust! Cóż to, czy jak byłaś mała, to wtedy, kiedy miałaś zwyczajną pokrzywkę, doktór nie wymyślił szkarlatyny i na szkarlatynę cię leczył dlatego, aby częściej przychodzić i pieniądze zabierać? I naturalnie, jak ci zaczął dawać lekarstwa na szkarlatynę, o ci ściągnął szkarlatynę i dostałaś szkarlatyny, i od tego czasu nos ci się ciągle czerwieni, i masz jednę ło-