Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nigdy“. I w samej rzeczy, w żadnem z tych wspomnień najdokładniejszych choćby, nie mógł odnaleźć ani jednego porywu własnowolnej ufności, serdeczniejszego wylania, uczucia lub wzruszenia szczerego. Jak sięgnął tylko pamięcią, aż do najwcześniejszych czasów dzieciństwa, pamiętał tylko bezustanną obawę, która dominowała zawsze nad wszelkiem czulszem uczuciem, nad przywiązaniem: lęk przed karą cielesną, przed słowem cierpkiem, po którem następowały razy. „Nie kochałem go nigdy“ Demetrio był jego ojcem rzeczywistym; jego jedynym krewnym.
I znowu ukazał mu się ten człowiek łagodny i pogrążony w zadumie, ta twarz pełna rzewnego, męzkiego smutku, której dziwnego użyczał wyrazu pukiel białych włosów wśród reszty czarnych, w pośrodku czoła.
Jak zawsze, obraz zmarłego sprawił mu nagle dziwną ulgę, tak dalece, że obcemi wydały mu się rzeczy, które go zajmowały do tej chwili. Niepokój ustąpił, gorycz się zmniejszyła, miejsce wstrętu zajęło nowe uczucie jakiejś spokojnej pewności. Bo i czegóż miał się obawiać? Czemu imaginacya jego zwiększała tak małodusznie cierpienia, które go czekały i które odtąd stawały się nieuniknionemi? I raz jeszcze doznał w głębi duszy świadomości, że się odrywa z gruntu od swego życia obecnego, od teraźniejszego stanu swej istoty, od obrotu spraw, który go dotąd najwięcej trapił. Raz jeszcze pod wpływem,