Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
IX.

Była druga popołudniu. Trzy godziny zaledwie upłynęły od przybycia naszego do willi Bzów.
Pozostawiłem Julianę samą na kilka minut a poszedłem zawołać Kaliksta. Stary przyniósł nam kosz ze śniadaniem i otrzymawszy po raz wtóry krótką odprawę, nie okazał już zdziwienia, ale przeciwnie, jakąś dobroduszną złośliwość.
Juliana i ja siedliśmy teraz do stołu, jak para kochanków, naprzeciw siebie, zamieniając spojrzenia i uśmiechy. Na stole przed nami stały zimne mięsiwa, konserwy owoców, biszkopty, pomarańcze, butelka chablis. Pokój z ozdobami sklepień w stylu rokoko, z jasnemi ścianami, scenami pasterskiemi, malowanemi nad podwojami drzwi, miał w sobie coś z wesołości staromodnej, przypominał wiek już zamarły.
Przez balkon otwarty wpadało światło, łagodne niezmiernie, długie bowiem smugi mlecznych obłoków rozciągnęły się na niebie. Na równoległoboku nieba, wprawionym w drzwi otwarte balkonu, rysował się stary, szanowny cyprys,