Przejdź do zawartości

Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rozświecając ciemności i rażąc mnie w samo serce: „Ona już nie jest czystą!“ Ach! dlaczegóż wówczas nie padłem rażony gromem! Dlaczego który z organów moich życiowych nie pękł pod ciosem tego gromu? Dlaczegóż nie pozostałem tam martwy na piasku u stóp żony mojej, która w ciągu krótkich chwil kilku podniosła mnie do szczytów szczęścia i wtrąciła w przepaść nędzy?
— Odpowiedz!
Pochwyciłem jej dłonie, odkryłem twarz i mówiłem zblizka, tuż u samej jej twarzy, a głos mój był tak głuchy, że sam zaledwie mogłem go dosłyszeć pośród zgiełku wrących w mózgu myśli.
— Odpowiedz, co znaczy ten płacz?
Przestała szlochać nagle i popatrzała na mnie, i oczy płonące od łez rozwarły się szeroko, z wyrazem najwyższego udręczenia, jak gdyby patrzały w tej chwili na śmierć moją. W istocie, musiałem w tej chwili być trupio blady, bo czułem, jak krew cała zbiegła mi do serca.
Może już zapónźo? Zapóżno już? — dodałem, odsłaniając tem pytaniem niejasnem, myśl straszliwą, co mi gryzła serce.
— Nie, nie, Tullio! nie... to nic. Tyś mógł pomyśleć!... Nie, nie... Jestem tak osłabioną, widzisz. Nie jestem już dziś taką, jak niegdyś... Nie mam już dziś energii... Jestem chorą, wiesz przecież; jestem tak chorą! Nie miałam siły