Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

poszarpane namiętności. — Człowiek, który poza temi złotemi storami istniał, nie miał gwałtu niezaspokojonych pragnień i potrafił zastąpić coś jednego drugiem. Pozatem szedł znów dalej niewzruszony prawdopodobnie i gotów na przyjęcie innych wrażeń. Imponujące są tego rodzaju natury, unormowane i wobec szalejących od pragnień i natężeń innych istot Cezarowe zajmujący stanowiska. — Zwłaszcza, gdy spalone, dzikie przemykają obok nich żądze, gdy wicher szarpie światłami, tłukąc je o równe szyby ich wnętrza.
Światło takie szarpane pędzi właśnie wraz z Reną pod oknami Halskiego.
Zawiść, zazdrość, żądza, tęsknota, uczucie krwawe i dyszące ostatkiem sił — wszystko, na co się zdobyć jest w stanie kobieta, zapatrzona w jeden punkt, zakłębiło się już w niej, gdy szarpnięta, jakby za włosy w tył ulicy, zawróciła znów i szła przed oknami mieszkania mężczyzny.
— Jest w domu! Och!...
Wybiegło z niej ku niemu takiem pragnieniem, iż łez w niej nie było.
I równocześnie taranem w nią uderzyło:
— Bydlę jestem... bydlę!
Ręka drżąca wyciągnęła się ku oknom.
— On... tam...
I znów:
— Bydlę jestem! Ach! Gdyby się wychylił, gdyby mnie zobaczył! Gdyby mi wybuchnął śmiechem w oczy...
Wpiła sobie paznogcie w twarz.
— Nie szydził ze mnie w bibljotece — nie szydził — przeciwnie — było to coś więcej... przypomnij sobie...
Powstał w jej głowie wir, nie umiała sobie nic przypomnieć, jak właściwie brzmiała myśl Halskiego. Wiedziała tylko, że odeszła z uczuciem, iż jakaś silna ręka wyrzuca ją z pewną względnością na lodową, pustą przestrzeń. — Poza tą przestrzenią przecież zostawiła jakiś nieznany jej kraj, po którym wiły się płomienie, wystrzelające z rozpalonych do karmazynowych blasków podstaw.
I tam zdało się jej, że była właściwie jej ojczyzna, rodzimy jej grunt, a ona rwała się w ten żar i gnano ją precz — wołając wielkim głosem:
— Hańba! Hańba!...
Za firankami złotemi zaczęły migać jakieś cienie.
Rena szarpnęła się, jak szalona — i potem nagle wrosła słupem w ziemię.
— Są tam, są oboje!...