Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/081

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ach!...
Zamiast obroży erotycznej poczuła straszny ciężar na swych barkach. Coś ją gięło ku ziemi. Wyraz jej twarzy był naprawdę zmagający się i bolesny. Oczy mimowoli błądziły. Spotkała się z zwrokiem Halskiego, który pozostał przy stole i w milczeniu pił czarną kawę. Przed nim leżał na stole stos różanych liści, które oberwał widocznie ze stojącego przed nim na stole bukietu, w przystępie rozdrażnienia...
We wzroku jego Rena pragnęła mimowoli spotkać jakieś współczucie. Tak jest. W tej chwili uczuła się jakby ranną i jakby nieszczęśliwą.
Zazdrościła tym kobietom ich łatwej szpetoty i nie wynosiła się swą pięknością prostolinijną. Lecz w oczach Halskiego migotała teraz lubieżna ironia mężczyzny, radego, że złapał kobietę na zazdrości i wobec tego bezbronnej i zdanej na jego łaskę i niełaskę. Nie spieszył się ku niej — bynajmniej. Teraz mógł i chciał ją przetrzymać.
Był jej pewnym.
Wszystko to bez słów przepłynęło ku nim dwojgu na fali wysnutej z Szumana i zginęło w przestworzu. Ktoś, zdaje się Ali, poskoczył ku oknu i otworzył je na rozcież. Wszyscy bowiem teraz palili papierosy. Wytwarzała się atmosfera kordegardy. Przez otwarte okno, wychodzące na ciasny dziedzińczyk hotelu, wpłynęło skandaliczne pomięszanie przeczystej woni letniej, czarującej nocy i odoru kuchni i gnijących w kubłach odpadków. Szło to całą falą w gabinet, w ciemności rozjaśnionych jasną plamą na wpół zasłoniętych okien kuchennych.
Była w tem połączeniu cała synteza miasta. Czystość ludzkich uczuć, zabłąkanych jeszcze i wyniesionych z kontaktu z naturą, i zgnilizna przypraw kultury, podawanej z całą perfidją i chęcią zysku..
Ottowicz instynktownie grać przestał.
Posunęła ku niemu Janka. Niewiadomo jednak, czy szła za nim, czy za Alim Kaswinem.
Była dwuznaczna i niezbadana.
Zatrzymała się jednak u fortepianu.
Wyjęła Ottowiczowi z ust papierosa i z uśmiechem, który rozsłonił jej blade dziąsła wyczekującej panny, pociągnęła kilkakrotnie parę kłębów dymu. Potem wilgotny od swych warg papieros napowrót włożyła w usta Ottowicza i usiadła w milczeniu obok niego na oknie.
On, jak przez mgłę, nagle rozanielony, dziękował jej, całując szybko jej chude, obciągnięte niewinną etaminą kolana. Poczem grać zaczął Szumana, jakby pijany, niewyraźny...
Rena uczuła, iż powinna się usunąć. Usiadła na jednej