Strona:Gabrjela Zapolska-I Sfinks przemówi.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzucił, jak ostatnią po sobie pamiątkę. Śmierć zamknęła mu oczy i ubezwładniła dłoń.
Lecz on żyje i żyć i będzie, bo on stwarzał nie puste bańki, lecz dusze ludzkie i stwarzając oddawał część swojej duszy, która musiała być bardzo wielką, bardzo gorącą i bardzo silną, jeżeli umie „przywiązać nas“ po śmierci, nietylko do dzieła jego twórcy.
Artyści odczuli to samo i pokochali swe kreacje. Czyż inaczej mógłby Roman grać tak jak grał wczoraj wieczorem? Ten Szymalski — Roman żył, cierpiał, płakał na prawdę a z nim smuciliśmy się wszyscy.
Roman był bohaterem tego wieczoru i słowa pochwały, to próżna praca. Roman sam musiał znaleźć w sobie, w swej duszy zupełne zadowolenie a brawa, któremi go obdarzono, to marny i biedny szelest, wobec tych minut, jakie on na scenie grając przeżył. Pani Węgrzynowa jest wyjątkową aktorką i dla niej muszę osobną poświęcić wzmiankę. Jej kreacje w „Tamtym“, w „Bartlu Turazerze“, pełne dramatycznej prostoty, wyrastają ponad zwykłą miarę przeciętnego talentu. Wczoraj w Szymalskiej, pani Węgrzynowa nie miała pola do wykazania tych stron modernes, które grę jej cechują. Zrobiła wszystko co do niej należało i od u brania zacząwszy była ową „Bovary“ folwarczną.
Pani Gostyńska i Solski mieli bardzo trudne zadanie do spełnienia. Wykonali je sumiennie i artystycznie. Drobniejsze role grane były starannie. Wystawa była zupełnie odpowiednia i drobiazgowa.
Tylko te wieczne mankamenta dekoracyjne, te szpary, te listwy. Przecież nic nie powinno wyprowadzać widza z nastroju — a tu ciągle się to samo w oczy rzuca. Wreszcie — znudzi się powtarzać ciągle jedno i to samo!