Strona:Gabriela Zapolska - Pielgrzymka pani Jacentowej.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Julka, zacisnąwszy usta, jak małe prosię, instynktem wiedzione, szukała po kątach jakich okruszyn jadła.
Znalazła trochę spleśniałych kartofli i te po odrobinie wsuwała w buzię siostry.
Pod wieczór jednak głód szarpał jej wnętrzności.
Słyszała, jak ojciec pompował wodę na dziedzińcu, jak zamiatał i czyścił skrzynię do śmieci.
Nie mogła się jednak odważyć stukać i wołać o trochę pożywienia.
Zamknięto je bowiem na klucz z obawy nowej wędrówki po świecie.
Wieczór nadszedł, Karusia leżała teraz w kącie tapczana i nie miała już siły płakać, tak bardzo drobne jej piersi spracowały się od ciągłego krzyku.
Julka stała oparta o ścianę. Brudna szmata, którą owinięto jej czoło, spadła jej na ramiona i na olbrzymiem czole wśród błękitnawego światła wieczoru ciemniała szrama, z której sączyła się powoli krew, cieknąc na wybladłe policzki.
Klucz zachrobotał w zamku i Jacenty stanął na progu izdebki.
Przypomniał sobie wreszcie dzieci i prosił Bączkowskiej, aby przyszła ugotować im trochę ciepłej strawy. Lecz wdowa, czując się już panią sytuacyi, nie miała ochoty męczyć się bezpotrzebnie i ograniczyła się jedynie na daniu Jacentemu trochę mleka i białego chleba, radząc mu, aby mleko przegotował.
Klnąc, plując, drżącemi ze znużenia rękami, rozpalił Jacenty ogień i postawiwszy na fajerkę rądel z mlekiem, zabierał się do rzucenia się na łóżko, gdy zapukano cicho do okna.