Strona:Gabriela Zapolska - Do oddania - na własność.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Doszła tak powoli do domu.
Weszła na schody, do sieni — i otworzyła drzwi izdebki.
Cofnęła się na progu.
Przed nią stał — mąż.
— Gdzie byłaś? — zapytał, patrzac z pod brwi zmarszczonych.
Oddech jego wionął na nią. Poczuła całą masę alkoholu i piwa.
Nic ulękła się przecież i zaciąwszy usta, weszła do izby i powoli doszła do stołu. Oparła się o kant i nie poruszając głową, ogarnęła całą przestreń wzrokiem. I wobec tych pustek po kątach schwycił ją spazm serdeczny — w gardle zdławiło ją — lecz łez w oczach nie miała.
— Gdzie bębny? — zapytał Malicki.
Kobieta milczała.
— Odpowiadaj, gdzie się powlokły? czy mam je pójść i za włosy pościągać?
Malicka rozśmiała się chrapliwie.
— O... idź!... szukaj! — odezwała się nareszcie przez zaciśnięte zęby — idź!... ale dzieci już nie znajdziesz!... oho!... nie znajdziesz!...
Malicki oczy zmrużył i ku żonie podstąpił.
— Ty ze mnie nie kpij — ryknął — bo jak Boga kocham, zbiję cię na kwaśne jabłko. Idź mi zaraz i sprowadź dzieci... słyszysz...
Kobieta założyła ręce na piersiach.
— Nie pójdę! — odparła — a ty dowiedz się nareszcie, że dzieci już nie masz. Rozdałam je ludziom... rozumiesz? ludziom, co dadzą im jeść i pastwić się nad niemi nie będą...
Malicki w żółtem świetle lampy stał się trupio blady.
— Co?... ty dzieci rozdałaś po ludziach?... ty szelmo!... tobie zaciężko było o dzieciach myśleć?... ty... damo!... pałacowa!...
Szeroką dłonią zamierzył się, lecz ona uchyliła głowę i uniknęła razu.
— Tak... ciężko mi było! Wolałam ludziom je oddać, niż głód im kazać cierpieć!...
Malicki porwał ją za ramiona.
— Ty nikczemna!... ty próżniaczko!... Tobie się pracować na własne dzieci nie chciało. Tobie szelmostwa w głowie, bale, tryndy, obywatelstwo, państwo... Poszła po dzieci, sprowadź je natychmiast...
Szarpnął nią gwałtownie i rzucił w kierunku drzwi, lecz ona oparła się o ścianę.
— Słuchaj — rzekła przyciszonym i bezdźwięcznym