Strona:Gabriela Zapolska - Do oddania - na własność.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niema gadania! Chłopak mi się nadaje i chciałbym go mieć już u siebie!...
Przypomniał sobie o obecności Malickiej.
— Jesteśmy Świąteccy, szewc z Zamarstynowa, porządny mamy magazyn, łatwo się przekonać. Dzieci nie mamy. Aż dotąd czekali my, sądząc, że Bóg cud zrobi. A no... niema nic, więc rada w radę szukamy oto coś porządnego wziąć za własne, ale to za prawdziwe własne, tak, żeby mi się już nikt do dziecka nie wtrącał. Chcieli my coś wziąć od Dzieciątka, ale to tam niewiele musi być warte w gruncie, więc woleli my z Kurjera. Dzieciakowi będzie u nas jak w raju, fachu go się nauczy, chleb w rękę da.
Malicka brwi ściągnęła.
Jej dziecko szewcem!...
Chciała oponować, ale już Świątecki Kazika na ziemi postawił i przykucnąwszy pytał.
— Chcesz być szewcem?
— Takim z pocięglem?
— Tak!...
— I z kopytem?
— Aha!...
— Chcę!... chcę!...
Chłopak ręce wyciągał pełen radości, że osiągnie cel swych marzeń. Na dole bowiem, w suterenie był warsztat szewcki i Kazik w zachwyceniu spędzał nieraz całe godziny, stojąc koło czeladników i chłopców w skórzanych fartuchach.
— Widzi pani, ot dzieciak sam zawyrokował! Czy pani wdowa?
— Nie, zamężna!
— Gdzież mąż?
— W knajpie! — zaskrzeczał Kazik.
Malicka usta przygryzła.
— Mąż wyszedł za interesami!
— No... tak!... choć to w knajpie, to mi się nie podoba. Musi mieć bardzo złe narowy... żeby dziecko ich nie miało!
Malicka głowę podniosła hardo.
— Jeżeli się pan boi, to proszę dziecka nie brać — wyrzekła ostrym głosem.
Lecz Świąteckiemu chłopak zanadto do serca przypadł.
— Ależ nie!... czego się pani dobrodziejka obrusza... ot tak powiedziałem sobie, na wiatr.
— To ważne jednak — wtrąciła Świątecka.
— Ot! nie wtrącaj się! pilnuj swego... Ale czy pani dobrodziejka może się tak rozporządzać bez męża?