Strona:Gabriela Zapolska - Dlaczego wiary nie mają.djvu/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz Piotr uparcie potrząsał głową.
— Nie! nie!... naczelnik ich przysłał, żeby ułatwili strajkującym zgodę z panami, aby tych, którzy chcą już wrócić do pracy, chronili przed złością towarzyszy!...
— Nikt nie powróci do pracy! — wyrzekła z mocą Julka — dziś mi dziewczęta mówiły, że wczoraj trzy szyby robić przestały, odlewarnie dziś także zastrajkowały. Przysięgaliśmy prawie na ogólnę zmowę!
— Ja ta nie przysięgał! — mruknął Piotr.
Był to silny i rosły, krępy mężczyzna, pochylony, jak koń roboczy, stoczony węglem, który mu się wżarł w ciało, z oczyma przymrużonemi, jakby widmo nędzy lub mara przeznaczenia przycisnęła mu powieki niewidzialnemi palcami, po to, aby go raził jak kreta, ryjącego w cieniu, ten blask złotego słońca, ten blask świecącego na równi przecież dla wszystkich ludzi. Julka podniosła się wolno z ławy i podeszła k uojcu.
Pochyliła się i spojrzała mu prosto w twarz poczerniałą.
— Ty chcesz wracać do roboty tatu? — spytała.
On nie spojrzał w twarz córki, tak, jak nie patrzył w słońce.
— Może... — mruknął ponuro.
Julka załamała ręce.
— A nasza zmowa? a nasza przysięga? a towarzysze?
Piotr machnął ręką.
— Co mi tam... strajk trwa za długo... o! titiuniu od trzech dni nie widziałem... Mam tego dosyć! Zresztą ja... byłem kontent. Jak mi