Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/323

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A mamcia? — zapytał, odzyskując razem z napełnionym żołądkiem przebłyski lepszego usposobienia.
Wielohradzka zawahała się chwilę.
— Ja?... Nie zważaj na mnie... ja suszę!...
Tadeusz zadziwił się niemało.
— Dlaczego? wszak to dziś środa?
— Właśnie na twoją intencyę... do świętego Józefa...
I pochylając się ku synowi, z niezrównanym, niemal dziewczęcym wdziękiem, dodała:
— Patrona małżeństw szczęśliwych!...
Tadeusz brwi ściągnął, miał ochotę wstać od stołu, uciec do swego pokoju i zamknąć się na klucz. Ta alluzya do małżeństwa z Muszką sprawiła mu ból niemal fizyczny. Lecz zastanowił się i z chmurną miną sięgnął po salatareczkę, w któréj bielił się twaróg. Poczém zabrał się do drugiéj połowy chleba i wyskrobał pustą już maselniczkę. Lecz gdy najedzony do sytości znalazł się w swoim pokoju i, szybko rozebrawszy się, wlazł pod kołdrę, porwał go straszny żal, smutek, tęsknota za tą przejrzystą przestrzenią, gdzie opalowe morze pod turkusową kopulą oświecone było złotą lampą słoneczną, drgającą brylantowemi blaski, za temi wąwozami pełnemi srebra, zieleni, purpury kwiatów i szmaragdu bluszczów, za tą wyśnioną, elegancką postacią Muszki — za jéj rękami (muszlami różowemi), za jéj oczami (gwiazdami