Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wszystkim, kogo napotkał na swéj drodze. Teraz umyślnie usiadł przy stole, aby śmiechem swoim upokorzyć tych dwoje wystrojonych, którzy włóczyli się po chatach po to, aby przyglądać się nędzy.
I nagle Jagoury porwał się od stołu i, wsadziwszy w kieszeń swą wygasłą fajkę, powlókł się ku drzwiom, nie skinąwszy nikomu głową.
Starzec siedzący przy ognisku nie ruszył się nawet, to samo i młoda kobieta nieruchoma, z twarzą pożółkłego Sfinksa. I tylko dziecko w kołysce zwróciło teraz swe wielkie, smutne, marzące oczy na czoło Muszki i pozostało tak wpatrzone w aureolę włosów hrabianki, aureolę płonącą całą od iskier zachodzącego słońca.
Tadeusz patrzył wciąż na Muszkę i napawał się szczególną dystynkcyą i harmonią jéj ruchów.
Ręce jéj, długie i szczupłe, wiły się prerafaelitycznemi gestami w przestrzeni. Mała główka, osadzona na wązkiéj i białéj szyi, miała chwilami w sobie jakiś chorobliwy wdzięk sentymentalno-zmysłowych heroin Balzaka. Od czasu do czasu Muszka podnosiła do ust purpurową czarkę i piła mléko z łakomstwem dużéj, gibkiéj, rudéj kotki. W tém otoczeniu artystycznéj nędzy piękność jéj występowała z podwójną siłą. Zdawała się wonném cieplarnianym kwiatem, purpurowym Hibiscusem o delikatnym kielichu, wrzuconym w smutną ciemnię średniowiecznéj komnaty.