Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wielohradzki wybiegł z biura i do téj chwili szukał wszędzie gotowego płaszcza, który chciał kupić za wzięte od matki pieniądze. Znalazł wreszcie jeden, jedyny, popielaty z pelerynką, i porwała go głucha rozpacz! Płaszcz był według jego przekonania zbyt krótki. Lecz wysiadłszy z dorożki i rzuciwszy okiem dokoła, uspokoił się. Płaszcze Bodeckich i Pozbitowskich były jeszcze krótsze. To mu przywróciło trochę fantazyi, lecz teraz nie wiedział, gdzie się ma podziać, do jakiego wsiąść ekwipażu, do kogo się przyczepić.
Wszyscy ci ludzie zdawali się być sobą zajęci, tworzyli grupy, koterye, kółka, byli pomiędzy sobą jak jedna wielka rodzina. Wielohradzki wzrokiem zaczął szukać Muszki. Dostrzegł ją wysoko, królującą w tryumfie obok Maleniego, mającą po za sobą, jak dwór posłuszny jéj skinieniom, kilka rzędów kobiet i mężczyzn, zapełniających ławki mail’u.
Trąby dzwoniły wciąż uparcie i wesoło; służba, Odziana w buty ze sztylpami i kapelusze z kokardami, gotowała się do zajęcia miejsca wewnątrz powozu.
Wielohradzki nigdy chyba nie znalazł się w tak głupiém położeniu. Nikt na niego nie zważał, nikt go zdawał się nie widziéć. Orzecka przejechała mimo niego, zajęta cała prowadzeniem swych kuców. Pozbitowski przebiegł jak strzała, dążąc do swego omnibusu. Wielohradzki obejrzał się za swoją do-