godnemi oczami przyglądał się chłopakom.
Był słaby i bezradny, lecz w sercu czuł niegasnącą radość i szczęście ciche i spokojne, niby pogodny zachód słońca.
Pewnego razu uderzyło go coś w wyglądzie Amry i w dźwięku jego głosu, gdy chłopak mówił do Nassura:
— Teraz Birara jest zdrowszy i silniejszy, mogę odwiedzić rodziców. Jutro pojadę do Suratu, bo czekają tam na mnie oddawna...
— Nie pozostawaj tam długo, bracie... — rzekł królewicz.
— Jadę do ojca i matki, królewiczu! Wyglądają mnie małe siostrzyczki! — szepnął z wyrzutem Amra. — Jestem ich synem i bratem...
Nassur spuścił oczy i westchnął.
— No, tak... prawda... — odparł cicho, — zapomniałem!
Leżący Birara podniósł się nagle i z głośnym jękiem stanął.
Zajrzał w oczy chłopakom i drgnął.
Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/257
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.