Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 01 - Męczeńska włóczęga.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mego badawczo zatrzymały się na każdym z obecnych. Po chwili zdjął czapkę, przeżegnał się i cicho zapytał:
— Kto tu gospodarz?
— Ja! — odezwałem się.
— Czy mogę przenocować? — spytał.
— Proszę, miejsca dość — powiedziałem. — Napijcie się herbaty, jeszcze gorąca.
Nieznajomy tymczasem zaczął powoli zdejmować kożuch, nie przestając obserwować ludzi i przedmioty. Rzucił kożuch w kąt izby, przykrywając nim karabin, i pozostał w wytartych skórzanych kurcie i spodniach, wsuniętych w długie wojłokowe buty. Twarz miał zupełnie młodą, drwiącą i śmiałą. Połyskiwały białe zęby i badawcze, przenikliwe oczy. Powichrzona, mocno przyprószona siwizną czupryna i głębokie zmarszczki dokoła ust świadczyły o burzliwem życiu.
Nieznajomy, wciąż się rozglądając, usiadł na ławce i z jakąś szczególną pieczołowitością położył obok siebie siekierę.
— Czy to żona twoja — ta siekiera? — pijanym głosem zapytał go jeden z żołnierzy.