Przejdź do zawartości

Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 01 - Męczeńska włóczęga.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nocą wilki pewno przerwały nić jego smutnego życia, gdyż mnóstwo śladów tych drapieżników widniało wszędzie na śniegu i na błotach.
Wieczorem wjechaliśmy na bardzo malownicze płaskowyże, porosłe wspaniałym lasem modrzewiowym, przypominającym park angielski.
Wkrótce spostrzegliśmy na niewysokim pagórku kilka sojockich „jurt“, pokrytych korą, co świadczyło, że trafiliśmy na koczowisko myśliwych. Przez śpiczaste wierzchołki szałasów wznosił się dym. Po chwili kilku Sojotów ze strzelbami w rękach wybiegło z jurt i skierowało się ku nam.
Wzburzonemi głosami zaczęli objaśniać, że miejscowy książę-nojon Soldżaku, rozkazał nikogo nie wpuszczać w granice swoich posiadłości, ponieważ wiedział, że mogą przyjść „źli ludzie“, którzy zabijają i rabują.
— Powracajcie tam, skąd przybyliście — radził nam stary Sojot, z trwogą patrząc na mnie.
O wykonaniu tej rady nie mogło być nawet mowy, choćby z tego powodu, że dojść tam,