Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Pod polską banderą.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nią wymachiwać, posyłając ostatnie przed odpłynięciem pożegnanie żonie.
Gdy słońce stało wysoko, „Dumna Filsanda“, nadając żagli, biegła pełnym szorem, kołysząc się na falach. Sunęła szybko na zachód, a woddali za rufą topniały czarne zarysy wyspy, pogrążając się głębiej i głębiej w ruchomą pierś morza.
Pan Haraburda oglądał swój okręt niby skrzętny gospodarz, obchodzący dwór. Obejrzał kasztele na sztabie i rufie, izbę, gdzie wisiały na linach splecione ze sznurów legła załogi; słuchał jak szyper rozpowiadał mu o nowem olinowaniu bezan-masztu, o marsie na foku, gdzie, na rozkaz barona, umieszczono małą hakownicę; długo oglądał armaty, wytykające z burtowych wyziorów połyskliwe paszcze; zeszedł na dolny dek, gdzie stały mniejsze działa, a obok nich piramidy złożonych kul; wąskiemi schodkami zbiegł przez lukę do prochowni, gdzie przechowywano beczki z prochem i saletrowaną smołą do podpalania nieprzyjacielskich okrętów; dotknął niemal każdej tarcicy, wręgi i bimsy kadłubu, o wszystko pytając szypra. Wyszedłszy na główny dek, zwiedził pilasy, dunetę, szaniec przedni i kasztelunek, przyglądając się pracy kwatermistrza przy helmacie sterowym, czynnościom komendorów i czeladzi na obydwóch dekach, w biesiadni i rumach.
Rycerz, towarzysz pancernej chorągwi, uczył się teraz sztuki morskiej i czuł, że był w swoim żywiole, aż spostrzegł to stary szyper i, pykając fajką, rzekł:
— Wasza dostojność ma w żyłach krew żeglarską! Kto wie? Może jakiś daleki przodek lufował niegdyś po morzach...