Strona:Feliks Kon - W katordze na karze.pdf/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bernatora już jak miecz Damoklesa zawisło nad nam. Był to nowy czynnik, z którym nadal mieliśmy się rachować przy wszystkich wystąpieniach. Chęć nienarażenia siebie lub innych na taką poniżającą karę mogła skłonić nas do większych ustępstw, do większej uległości.
Tego dopuścić nie można było bez uchybienia sobie.
Nie łatwo było się zdecydować w tak ważnej, a skomplikowanej sprawie. Oddając życie każdy chciał najbardziej celowo je oddać.
Pogodziliśmy się wreszcie na wniosku Bobochowa Pozostawało zredagowanie oznajmienia — naszego testamentu politycznego. Forma walki miała być tak niezwykłą, że najmniejsza nieścisłość wyrażenia mogła nadać całej akcyi tło melodramatyczne. My, żywi duchem, występowaliśmy do walki, wybierając najbardziej celową broń, a po naszej śmierci ktoś mógł ten cały protest interpretować, jako akt rozzpaczy. Na to nie mogliśmy pozwolić. To też zredagowanie oznajmienia zabrało nam wiele czasu.
Naraz, gdyśmy już dla uchwalenia ostatecznej redakcyi zebrać się mieli, doszły nas głuche wieści, że Sigidę już ukarano. Jeden z żołnierzy przyniósł tę wiadomość. Nie wierzyliśmy. Nie byliśmy w stanie, nie chcieliśmy temu wierzyć...
O, jaki okropny był to stan! Jedno słowo zzewnątrz mogło rozwiać ten stan niepewności, a straż i mury więzienne togo właśnie słowa do nas nie przepuszczały.