Strona:Feliks Kon - W katordze na karze.pdf/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tylko Luri nie był rad końcowi podróży. Przybycie na Karę rozłączało go z żoną.
Konwój, który nas przyprowadził, zawiadomił o naszym przybyciu miejscową władzę. Wkrótce zjawili się żandarmi, a jeszcze kilka minut później już niemłody rotmistrz żandarmski. Male, chytre oczy, uprzejmy, ale jawnie obłudny uśmiech, cichy, rzekłbyś, że zakradający się do duszy głos, kocie, „miękkie“ ruchy ani na chwilę nie pozostawiały w nas wątpliwości, że jest to „Kot“ — komendant więzienia Nikolin, znany ze swych donosów na wszystkich bez różnicy rangi i stanu. W stosunku do uwięzionych „Kot“ był nad wyraz obłudnym. Nadskakujący, uprzejmy i grzeczny w rozmowie, Nikolin na każdym kroku kopał dołki pod uwięzionymi i niemal, że z każdą pocztą wysyłał do władz raporty, zmierzające ku „ukróceniu“ uwięzionych. Karyjczycy bardzo dokładnie zdawali sobie sprawę ze stosunku do nich „Kota“, to też z wyjątkiem urzędowych przedstawicieli uwięzionych: starosty i bibliotekarza, nikt z nim w żadne rozmowy się nie wdawał. Nie sprawiało to na Nikolinie wrażenia i do ostatniego dnia swego pobytu na Karze stale się trzymał wiarołomnej polityki. Rozumieli Nikolina nie tylko więźniowie polityczni, ale i sfera urzędnicza, na którą również pisał donosy, nie krępując się ani ich rangą, ani stanowiskiem.
— Cóż, wciąż pan pisze, panie rotmistrzu? — demonstracyjnie w naszej obecności zapytał go pewnego razu generał-gubernator.
Nikolin przyłożył dwa palce do czoła, skłonił