Strona:Feliks Kon - Etapem na katorgę.pdf/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dosyć, dosyć, daj spokój — uspakajaliśmy go, jak mogli.
— Prawda! Dosyć! — krzyknął. Zerwał się z podłogi i nie oglądając się na nikogo, jak szalony wybiegł pędem z korytarza.
Obejrzałem się dokoła. Jedni mieli łzy w oczach, inni ponuro milczeli...
W tej chwili nie była to już ta Sicz bez troski i smutku, wesoła, młoda a butna... Nie! byli to ludzie, odczuwający całą siłą duszy gwałt przemocy i, jak my ongi po straceniu naszych męczenników, zaprzysięgający zemstę.
— Wychodźcie, wychodźcie panowie — przerwał tę ponurą scenę naczelnik. Wrota więzienne się rozwarły i wyszliśmy na otoczoną setkami żołnierzy ulicę.
Kryminaliści byli już uszeregowani na przodzie, nas rozlokowano z tyłu.
— Katorżanie, poprowadźcie damy! — skomenderował ktoś z towarzyszy.
Komenda ta znalazła powszechne uznanie. Podciągnęliśmy kajdany, by ich dzwon głośniej się rozlegał i prowadząc damy pod rękę, rozpoczęliśmy pochód ku zdumieniu dobrodusznych mieszkańców Moskwy, spoglądających z osłupieniem na tych paniczyków w kajdanach, których nawet katorga nie ugięła. Pochód ten trwał długo: godzinę, a może i dłużej. Prócz zwykłych przypad-