Strona:Feliks Kon - Etapem na katorgę.pdf/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nież nasze rodziny. Ta pewność jednak zawiodła. Około pierwszej w nocy, gdyśmy już wszyscy spali, do celi wkroczył naczelnik więzienia Wasiutyński, naczelnik wojskowy, kilku strażników i kilku żołnierzy; obudzili nas, zrewidowali nasze rzeczy, skontrolowali kajdany, czy nie są przepiłowane i oznajmiwszy o tym, że natychmiast wyjeżdżamy, poprowadzili nas na podwórko więzienne, gdzie już nas oczekiwała karetka więzienna, otoczona kozakami.
Wiedząc, że w tym czasie niema żadnego pociągu, nie bardzo dowierzaliśmy oznajmieniu naczalstwa, ale na ten raz władze nie skłamały.
Przez Długą, Miodową, Senatorską, plac Zamkowy, most i Pragę wieziono nas na dworzec terespolski.
Na ulicach panowały pustki i cisza. Karetka więzienna turkotała, obok sotnia kozaków galopowała na koniach, uzbrojona w piki i nahaje... Takim było nasze ostatnie pożegnanie z Warszawą. Zdawaćby się mogło, że taki sposób wywiezienia powinienby przygnębiająco na nas oddziałać. Przeciwnie: dodał on nam otuchy. Groźny i potężny carat nie miał odwagi jawnie przez ulice Warszawy poprowadzić skazanych przez się do ciężkich robót 6 rewolucjonistów i wykradał ich, jak zbrodniarz pokryjomu, w nocy... Gdyśmy przybyli na dworzec, roiło się już tam od wojska. Karetka