Strona:Feliks Kon - Etapem na katorgę.pdf/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jący wielkie obawy przy wysyłaniu listów prywatnych tych wygnańców do rodzin z zawiadomieniem o zdrowiu, ludzie niemal że jednakowo wrażliwi na cierpienia zesłańców i na niezadowolenie władzy.
Są oczywiście wyjątki, jednostki bardziej wyrobione, ale tych los jest najsmutniejszy, bo przepaść między sumieniem a służbą zalewają wódką i wtedy dopiero dają się poznać na dobre. Wielu jest takich nieszczęśliwych, ale straceni to ludzie: albo ostatecznie oddają się alkoholowi i wypędzeni ze służby zupełnie marnieją, albo „życie robi swoje“ i, uczciwie jęcząc i wzdychając, postępują zupełnie nieuczciwie.
Wśród oficerów etapowych spotykaliśmy i Polaków. Jeden utkwił mi bardziej w pamięci: był to już niemłody kapitan Romanowski. Uprzejmy, grzeczny, taktowny, celę utrzymał w porządku i czystości, ale gdyśmy poszli się kąpać, osobiście nas odprowadzał i dozorował, kajdany osobiście kontrolował, wreszcie, jakeśmy się o tym dowiedzieli już na Karze od poszkodowanego, gdy dwa lata przed naszym przybyciem Dzwonkiewicz, skazany w Odesie na 20 lat ciężkich robót, próbował ucieczki, formalnie skatował go. Postrzelonego i omdlałego z bólu kazał bić kolbami bez miłosierdzia...
— Trogaj! Trogaj! (ruszaj) — krzyknął oficer,